Hello,
Po tych ślubnych tematach czas zejść na chwilę na ziemię :) ciemną ziemię - taki czarnoziem :)
Jakiś czas temu brałam udział w wielkiej wymiance zagranicznej (Bóg wysłuchał moich próśb - 3 dni siedziałam w paczce, na paczce, pod paczką, z paczką nawet spałam - TŻ był ewidentnie zazdrosny jak dzwonił a ja mówiłam "zaraz" rozmarzonym głosem po czym "zaraz" nie następowało ;)).
No ale ale jednym ze skarbów któy dostałam był cień z Nars.
Tak NARS - która maniaczka kosmetyczna nie zna tej firmy? która nie chce chociaż pomacać pudełka (które swoją droga tym bardziej sprawia, że czujemy się szczęśliwe jak małe dzieci). No jak któraś z Was nie to wiedzcie, że ja tak :)
Dostałam cień matowy/satynowy z wykończeniem drobinkowym, który naniesiony na skóre pięknie pobłyskuje nie tworząc jednak efektu brokatu.
Nie potrafie porównać konsystencji tego cienia do żadnej innej mi znanej - jest mega napigmentowany, łatwo się rozciera - i ciężko zmywa :]. Kolor piękny, niemal czarny-brąz.
Jakie wnioski? NARS Laguna dalej pozostaje brązerem-marzeniem :)
fotki:
No comments:
Post a Comment